Była sobie ona, był sobie on.
Ona miała koleżankę, on miał
sąsiadkę.
Ona dostała pierwszą komórkę. Była
wtedy moda na „sygnałki”. Wzięła od koleżanki numer telefonu.
Chciała podenerwować tejże koleżanki sąsiada sygnałkami...
On w końcu coś napisał, ona odpisała
i tak się zaczęło...
Tak się zaczyna historia mojej
znajomości z pewnym panem :D Panem, który aktualnie towarzyszy mi
każdego dnia. Czasem mnie wkurza, denerwuje, że mam ochotę go
wysłać w kosmos, ale generalnie żyć bez niego bym nie mogła :D
Pisaliśmy smsy pół roku, gdy
nadszedł pamiętny oblewany poniedziałek, kiedy to się w końcu
spotkaliśmy. Później kolejny raz i kolejny... Tak
niezobowiązująco, koleżeńsko...W czerwcu zmarł jego tata. Byłam
na pogrzebie. Potem przyszedł do domu sąsiadki, która była moją
koleżanką i u niej byłam po pogrzebie i „zmusił” mnie żebym
poszła do niego do domu... Tam była cała rodzina. Rzut na głęboką
wodę nie powiem...
Od tego dnia jesteśmy razem. W czerwcu
minie 9 lat.
Nie powiem, budziliśmy kontrowersje-
różnica wieku- 12 lat robiła swoje :)
Druga sprawa taka, że on wyglądał na
młodszego, ja na starszą i tak się jakoś uzupełnialiśmy.
Nie zawsze było kolorowo. Gdzieś na
półmetku pojawiła się ona.
Pewnego razu nie przyjechał.
Powiedział, że musi jechać do bratowej do szpitala... Wierzcie lub
nie, ale ja mam w sobie taką intuicję i od razu wiedziałam, że
ktoś jest. Przyznał się...
Walczyłam, jeździłam do niego
prosiłam. Wiem, wiem, zachowywałam się jak wariatka. Te słowa, że
mnie kocha..
- a ją?
- - nie wiem...
W końcu odpuściłam. Pojechałam na
wakacje, w góry. On codziennie pisał, codziennie dzwonił. Nie
odpisywałam, jak już to rzadko, rzadko też odbierałam telefony.
W końcu ten sms „Wracaj, bo
tęsknię”.
Znów pisaliśmy, rozmawialiśmy.
Wróciłam po tygodniu. Przyjechał po mnie na dworzec.
Wróciłam do niego.
Nie powiem, że było od razu ładnie
pięknie i kolorowo. Nie ufałam mu. Każde nieodebrane połączenie
ode mnie budziło wątpliwości. Nie przyjechał- bałam się, że to
wróciło...
Nie wróciło, choć długo nabierałam
do niego zaufania, minęło sporo czasu, bym przestała się bać.
Boleć nie przestało nigdy, nawet jak teraz to piszę to boli, ale
już mniej.
Po pół roku od tej sytuacji zaszłam
w ciążę. W jednym dniu dowiedziałam się, że jestem w ciąży,
ale ciąża jest martwa. Poroniłam. Przeżycia wielkie, a jeszcze te
nastroje w moim domu. Swoje musiałam odpokutować- obrażony ojciec,
wkurzona matka, chociaż ona się dała ugłaskać. Nawet wujek,
który wpadł z awanturą do matki i ojca- skąd się dowiedział- do
dzisiaj nie wiemy.
Z drugiej strony trzeba było żyć
nadal. Nie wiem, możecie mnie potępić, ale nie przeżywałąm tego
jakoś specjalnie. Może byłam niegotowa, głupia, młoda... Nie
wiem... Teraz się często zastanawiam, jaki by był/była i właśnie-
czy dziewczynka czy chłopiec...
Po jakimś czasie zachciało nam się
dziecka... Nie liczyło się, że ja mam studia, że nie mamy ślubu,
nie mieszkamy razem... Wiadomo, że jak się chce to się nie ma...
Aż w końcu, po półtorej roku udało się. Mimo to pojawił się
jakiś strach, co teraz.
No jak to co- ślub. W październiku.
Ciąża do lekkich nie należała-
częste pobyty w szpitalu, ryzyko. Na szczęście miałam dobrych
wykładowców, którzy poszli mi na rękę i pojawiałam się jedynie
na kolokwiach i zaliczeniach.
Zamieszkaliśmy razem. Nie mieliśmy
nic, ale jakoś dawaliśmy radę. Andrzej w tym czasie stracił
pracę. Dorabiałam pisaniem prac maturalnych, no i jeszcze
stypendium miałam. Dawaliśmy radę.
W lutym urodził się Marcin. Do maja
mieszkałam u rodziców, w końcu chciałam wrócić do domu. Mama z
tatą trochę zawiedzeni byli, bo myśleli, że do końca studiów
(czerwiec) będę u nich, ale ja chciałam do domu.
Z początku było dobrze, ale z czasem
zaczęło się psuć. Bardzo psuć. Były codziennie kłótnie, nie
mogliśmy ze sobą wytrzymać. Coraz częściej brałam Marcina i
jechałam do rodziców.
Zresztą moi rodzice i teściowa też
wnieśli swój wkład, bo za dużo wtrącania było.
Nie poprawiła sytuacji nawet druga
ciąża. Jak urodził się Filip to nawet gorzej było. Teściowa
buntowała synka, on jej słuchał. Skończyło się depresją
(pisałam kiedyś o tym).
Były myśli o rozwodzie, o
wyprowadzce. Morze łez i wciąż kłótnie i pretensje.
Ostatecznie, z czasem... Jakoś się
uspokoiło. Zaczęliśmy się rozumieć, kłótni coraz mniej, aż do
minimum. Ograniczyliśmy też dostęp rodziców do naszych spraw.
Swoje sprawy zostawiamy w swoim pokoju, w swoim łóżku. On też
zaczął mnie bronić przed teściową.
Teraz normalnie gadamy, żyjemy.
Wkurza mnie nieraz, np. jak w gumiakach
wlezie na dywan, ale życia bez niego sobie nie wyobrażam. Lubię
się do niego przytulić w nocy, mam gdzie zagrzać stopy. No i ta
woda po goleniu- niezmienna od lat :)
I tak się teraz zastanawiam. Ile par
rozwodzi się po roku? I jakie te pary są słabe.
W małżeństwie trzeba się dotrzeć,
nauczyć się żyć ze sobą. Czasem to trwa miesiąc, czasem 2,5
roku- tak jak u nas.
My jakoś przetrwaliśmy te złe
chwile, teraz jest ich niewiele, niemal wcale... I to jest znak, że
razem nam po drodze :)
Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub wariatów na Facebooku
Często ludzie opowiadając o swoim związku go okropnie idealizują - brak kłótni, ciągle tylko sielanka i wielka miłość. Bardzo się cieszę, że Ty napisałaś prawdę, chociażby była niewygodna. Bo takie właśnie są związki- niekiedy bolesne i trudne. Dobrze, że teraz jest między Wami dobrze :)
OdpowiedzUsuńnie ma idealnych związków i może moje podejście jest dla wielu dziwne, ale ja lubię spirale emocjonalną w związku, raz na jakiś czas zdenerwować się na swojego lubego i najchętniej posłać go do diabła, ale kocham nad życie i nie wyobrażam sobie nikogo innego przy boku. Zresztą mój partner ma takie samo podejście i mówi, że inaczej byłoby nudno :D Podziwiam Cie, za siłę i determinację, a przede wszystkim życzę, alby wszystko układało się dobrze i abyście byli szczęśliwi :)
OdpowiedzUsuńCzasami trzeba wiele przeżyć aby w końcu wyjść na prostą drogę...
OdpowiedzUsuńPopieram przedmówczynie. Niejednokrotnie czytam na blogach opowieści o związkach idealnych i o mężczyznach bez wad. A potem wchodzę na forum i zaczynam rozmawiać ze zwykłymi dziewczynami, niejednokrotnie zmęczonymi, zapracowanymi i wtedy zaczynają się prawdziwe zwierzenia, pełne radości, ale też wątpliwości, smutków, nieporozumień.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń