Zostałam dziś brutalnie zbudzona o
godzinie 4:30 przez Pana Jana.
Próba drzemki na nic się zdała, bo
tłukł się po mnie niemiłosiernie. Suma summarum wstałam,
zaścieliłam łóżko i pomyślałam, że skrobnę poemata o Jaśku.
Jaś, który miał być dziewczynką.
Do końca miałam nadzieję, że jednak aparat USG się mylił. Z
dziewczynki zostały mu jedynie loczki, którymi każdy się
zachwyca.
Jeszcze w brzuchu nie sprawiał
większych problemów. Nie było mdłości, ot jedynie od kawy mnie
odrzuciło.
Planowany termin 26 listopad, jednak 18
mi się znudziło.
W sobotę moi rodzice zabrali Marcina i
Filipa do siebie, żeby jak coś by się działo nie było z nimi
problemu.
W poniedziałek wpadła sąsiadka,
stwierdziłam do niej, że na wtorek planuję rodzić, bo ja się we
wtorek urodziłam, Marcin i Filip też we wtorek, to i to trzecie
też.
Wszystko już było przygotowane, nie
wyprany był jedynie pokrowiec na leżaczek i ochraniacz do łóżeczka.
Jędrek miał 2 zmianę. Poszłam do
sklepu- 1,5 km w jedną stronę i to pod górkę. Zaczęło mnie
łapać już w drodze. Kupiłam sobie słodycze i sok i wodę do
szpitala. Już nie mogłam dojść, zadzwoniłam po męża sąsiadki,
żeby mnie odholował.
Nakazałam, ze w razie czego mają być
pod telefonem, haha.
Wróciłam, okazało się, że moje
jedyne spodnie, a nawet legginsy, w które się właziłam są
brudne. To dawaj do pralki na szybkie pranie. Potem na kaloryfer.
Przyniosłam więcej drzewa do pieca, żeby te spodnie szybciej
wyschły.
Bóle były coraz częstsze,
zadzwoniłam jeszcze do mamy, co tam chłopaki robię, nic się
oczywiście nie przyznawałam.
Przypomniało mi się, że ten
pierdolony pokrowiec na leżaczek i ochraniacz są niewyprane, to też
dałam na szybkie. W tym czasie przygotowałam Andrzejowi ciuszki dla
dziecka, jak po nas przyjedzie. Momentami już nie wytrzymywałam.
Pokrowiec i ochraniacz rozwiesiłam na
leżaczku i łóżeczku. Zadzwoniłam po karetkę i sąsiada, żeby
czekał na nich przy drodze.
No i pojechałam.
Rozwarcia nie było, ale bóle były.
Szczegółów opisywać nie będę, o tym będzie kiedyś osobny
post- swoją drogą w połowie opisany.
W szpitalu byliśmy ok. 21, urodziłam
przed 1 w nocy. We wtorek 19 listopada :D
Jan miał być Antonim, bo tak chciał
Jędrek. Mi się to zbytnie nie widziało, jak już stanęło na
Janie, to Jędrkowi na Huberta się przestawiło, ale już się nie
zgodziłam. Został Jan Andrzej.
Jan był anielskim dzieckiem. Ani
Marcin taki grzeczniutki nie był, ani tym bardziej Filip. Teraz mu
się wszystko odmieniło. Wymusza krzykiem, nawet mnie ugryzł.
Wszędzie go pełno. Potrafi otworzyć drzwi od piekarnika i na nie
się wspiąć.
Ostatnio podszedł do gniazdka
elektrycznego, pociągnął i oderwał od ściany. Byłam przerażona.
Przecież to przewody wysokiego napięcia. Jędrek jakoś tak teraz
zrobił, że w tym gniazdku nie ma prądu, a do innych się na
szczęście nie pcha...
Je za dwóch, nawet ostatnio kazałam
sobie porównać nogę Marcina i Jaśka :D
Ale smutno by było bez niego...
Ostatnio zamiatałam na podwórku, to
poszedł mi przynieść śmietniczkę :D
Cwaniaczek <3
Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
Słodziak :)
OdpowiedzUsuńA Ty zamiast rodzić to za praniem latałaś ;)