Szczęśliwy dzień dziś nastał...
Założylam na siebie cudne spodnie, któe jeszcze miesiąc temu
dochodziły jedynie do ud...
Ale od początku...
Kilka tygodni temu na Allegro spotkałam
dżinsy, w których się zakochałam... Szybko wybrałam wzór i
rozmiar i z niecierpliwością czekałam na paczkę...
Przyszła paczka a z nią wielkie
rozczarowanie... Nie wejdę w te spodnie. Kurczę...
W dodatku 0% lycry. Najpierw chciałam
sprzedać, ale ostatecznie wrzuciłam na dno szafy...
Dziś mnie tknęło i włożyłam je na
siebie... Udało mi się nawet dopiąć guzik, ale jeszcze muszę nad
sobą popracować, bo ten guzik to ledwo, ledwo dopięłam :))
Kilka miesięcy temu sięgnęłam
dna... Jedni mają nałóg narkotykowy, alkoholowy czy nikotynowy- ja
chyba uzależniłam się od słodyczy. Każdego wieczoru towarzyszyły
mi ciasteczka, czekoladki czy cukiereczki... Najgorzej było jak
Jędrek miał 2 albo 3- zmianę w pracy. Wtedy samotne wieczory przy
tv czy kompie osładzałam sobie słodyczami. Na efekty nie trzeba
było długo czekać... Tyłam, tyłam, tyłam... Wchodziłam w coraz
mniej ubrań, ratunkiem stały się legginsy...
W końcu się ogarnęłam, przestałam
kupować słodycze. Nie będę tu ściemniać, że nie jem ich wcale,
bo nadal bywają takie wieczory, że muszę- zwłaszcza przed
okresem, ale to już są nieliczne przypadki... Po jakimś czasie
udało mi się wejść w tregginsy. Ale to nadal nie to...
Dlaczego? Bo ja więcej takich błędów
popełniałam...
Dzień zaczynałam od kawy. Kawy, która
zabijała we mnie poczucie głodu. Nie jadłam śniadań, obiadów,
jadłam kolacje. Późną i obfitą... I guzik z tego, że jakby to
rozłożyć na cały dzień to jadłam bardzo malutko, skoro byłam i
tak gruba...
Zmieniłam i to. Od jakiegoś czasu
śniadanie jest obowiązkowe. Przecież i tak robię jedzenie
dzieciom, te 2 kanapki przy okazji mogę zjeść. Staram się jeść
obiady i co najważniejsze- staram się nie jeść kolacji, a jak już
to najpóźniej o 19. I widzę, że są tego efekty. Jeszcze miesiąc
i wrócę do wagi sprzed roku (bo niestety, ale w zeszłoroczne
szorty nie wchodzę jeszcze)...
Nie stosuję diet, bo nie mam do tego
cierpliwości, nie uprawiam sportu, bo brak mi systematyczności- od
lat cierpię na tzw. słomiany zapał... Ileż to razy zaczynałam biegać, by po 3 razach mi się odwidziało... Ot jedynie trochę
spalę tłuszczyku na działce :)
Nie mam wagi, nie ważę się.
Wskaźnikiem spadku wagi są ubrania. I kurczę powiem Wam, że
zajebiście się dziś czuję :)) Choć nie zauważyłam żebym jakoś szczuplejsza była :D
A może Wy macie dla mnie jakieś rady?
http://www.body4you.pl/ |
Spodobał Ci się mój post? Bądź na bieżąco- polub nas na Facebooku
Najważniejsze to nie dać się zwariować. Nie warto katować się dietami. Lepiej powolutku zmieniać swoje nawyki żywieniowe, poćwiczyć trochę i przede wszystkim uwierzyć w swoje możliwości- a wszystko na pewno się uda :)
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia w dążeniu do celu. A słodycze...no cóż to też moja bolączka i nałóg
OdpowiedzUsuńPolecam poczytać jak uchronić dziecko przed oparzeniami http://www.kreatywna.pl/styl-zycia/dziecko/kapiesz-dziecko-naturalnie/
OdpowiedzUsuń