Ostatnio doszłam do wniosku, że
stałam się stracona dla świata jako kobieta...
Nie marzę o nowych kosmetykach,
ubraniach, biżuterii.. Owszem kupuję je sobie, gdy jest taka
potrzeba, ale chyba nie potrafiłabym wydać kilku stówek na
pierdoły, nawet jakbym miała taką możliwość. Wolałabym to
wydać na dzieci czy na dom.
Zdarzy mi się czasem westchnąć na
widok jakiejś sukienki czy butów, wzdycham z zazdrością na widok
kobiet zajmujących fotele fryzjerskie, gdy ja mam do załatwienie
milion pięćset sto dziewięćset spraw do załatwienia na mieście
w ciągu godziny, ale... zauważyłam, że coraz częściej robię
maślane oczy do pralki czy lodówki...
Wczoraj w jakiejś gazecie widziałam
krzyżówkę, gdzie nagrodą była śliczna czarniutka pralka...
Mówię Wam, cudo! Wzdycham też do kolorowych kubków czy bielutkich
kwadratowych talerzy. Kiedy jedni cieszą się z kosmetycznych
zakupów ja humor poprawiam sobie kupnem dzbanka, któregoś już w
ciągu kilku miesięcy, czy nowej pościeli w wiosennych barwach...
Tak samo z wszystkim- bardziej cieszą mnie nowe sprzęty do domu czy
coś dla dzieci niż moje zakupy.
Oczywiście nie popadam w skrajność,
ale jak tak dalej pójdzie, to na urodziny zażyczę sobie komplet
noży kuchennych... Hmm... w sumie to nie taki głupi pomysł...
Bo w sumie... Po co mi dziesięć
sukienek w szafie, czy piętnaście par dżinsów, skoro ja i tak
nigdzie nie chodzę. A taka nowa lodóweczka, zmywareczka, czarniutka
ja noc... Bajki można pisać...
Siedzę i myślę, co ze mnie za
kobieta skoro lodówka jest ważniejsza od sukienki. Stwierdzam, ze się starzeję, bo jeszcze 2 lata i wyskoczy ta trójka z przodu, doła lekkiego łapię... a potem rozmawiam
z koleżanką na czacie- ucieszonej, bo kupiła sobie nowe garnki...
Ufff, nie jestem sama- kury domowe tak mają :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz