Marcin odszedł w drugą stronę. Nie mógł patrzeć, jak jego kobieta płacze. I to pewnie przez niego. Fuck! Jaka kobieta? Jaka jego? Przecież sam, na własne życzenie ją stracił. Jednak wolał grać skurwysyna bez serca, niż faceta, który nie mógł dać swojej ukochanej, tego, czego pragnęła.
Marcin nie mógł mieć dzieci. Rok
temu na szkoleniu w Pradze przeszedł świnkę. Choroba ta
skutecznie pozbawiła go złudzeń i marzeń o dużej rodzinie. Nie
przyznał się Martynie ani do choroby, ani do bezpłodności. Bał
się, wstydził, nie chciał jej stracić... Marcin nie lubił
kłamstw, brzydził się nimi. A wówczas sam, dzień w dzień musiał
patrzeć na swoją ukochaną z myślą, że ją oszukuje. Tylko, że
początkowo temat dziecka pojawiał się sporadycznie, jako coś, co
się pojawi... kiedyś. Rok temu Martyna coraz częściej zaczęła
mówić o dziecku a on coraz bardziej dusił się w sobie razem ze
swoją koszmarną tajemnicą. Zaczęły się kłótnie, ciche dni...
W końcu wyprowadzka i ten pieprzony rozwód!
Marcin cały czas grał twardziela, dla
którego rozwód to pestka, papier który uwolni go od Martyny i jej
marzeń o rodzinie. A tak naprawdę coraz bardziej zapadał się w
sobie. Mówią, że faceci nie płaczą, a on płakał każdego
wieczoru. Wiedział, że Martyna również cierpi, jednak wierzył,
że to minie i wkrótce pozna kogoś, kto da jej to, o czym marzy. To
wspaniała, cudowna kobieta. Należy jej się duża rodzina. On jej
takiej nie mógł dać. I to bolało najmocniej.
Pieprzone życie! Zawsze musi wywinąć
jakiś numer. Zawsze musi rozwalić komuś spokojne, szczęśliwe
życie!
Marcin kopnął ze złości leżący
przed nim plastikowy kubek i dopiero wtedy się ocknął. Zauważył,
że po policzkach płyną mu łzy i zwraca uwagę przechodniów.
Mężczyzna przetarł dłońmi twarz i ruszył dalej. Mimo, że
starał się nie dopchać do siebie złych myśli, to one i tak
przedarły się do jego głowy, nie zważając na nic....
O jego niepłodności wiedziała tylko
Jagoda. To ona namawiała go, by wyznał Martynie prawdę, jednak
Marcin nie chciał tego słuchać, a przede wszystkim wymógł na
przyjaciółce przysięgę, że sama nie skontaktuje się z jego
żoną. Grał zatem bezdusznego faceta, który zdeptał piękną,
szczerą miłość...
- Szczerą? Dobre sobie- prychnął
Marcin- przecież sam ją durniu okłamywałeś i nadal okłamujesz!
Kilkakrotnie chciał jej wyznać
prawdę. Jednak uświadomił sobie, że być może Martyna
przekonałaby go, że to nie jest powód do rozstania, być może
zaczęłaby go namawiać na adopcję, jednak on nie wiedział, czy
będzie w stanie pokochać obce dziecko. Nawet dziś, gdy nieomal jej
nie potrącił chciał wykrzyczeć jej prawdę. Jednak znów
stchórzył i uciekł. Wiedział, że prędzej czy później kobieta
zacznie obwiniać go o to, że nie dał jej dziecka. I wtedy go
znienawidzi. A Marcin wolał, by stało się to teraz, gdy jeszcze
całe życie przed nią. Może ten facet, który ją uratował jest
jej pisany? Może on da jej szczęście? Wyrzekł się swojego
szczęścia, by ona była szczęśliwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz