Mam na imię Monika, mam 29 lat. Moje
dzieciństwo przypadało na piękne lata 90. Opowiedzieć Ci jak
było?
Podwórka, boiska, place zabaw, ba!
nawet drogi były pełne dzieci i młodzieży. Graliśmy w dwa ognie,
„palanta” na ulicy. Linie rysowaliśmy kawałkami cegły, no
chyba, że ktoś zakosił kawałek kredy ze szkoły. Ganialiśmy po
polach, nasi rodzice często nie wiedzieli, gdzie się obracamy.
Czasem w domu obecni byliśmy tylko na śniadaniu i kolacji, bo obiad
zjedliśmy u kolegi czy koleżanki. Graliśmy w gumę czy skakaliśmy
na skakance. Paliliśmy ogniska w pobliskim parku, kąpaliśmy się
w strumyku. Nie mieliśmy telefonów, skype'ów czy gg. O Facebooku
nawet sikorki nie śpiewały. A jednak jak umówiliśmy się na
konkretną godzinę, to było to świętość, jak rodzice nie
wiedzieli, gdzie jesteśmy to nie wydzwaniali za nami, tylko
spokojnie czekali aż wrócimy wieczorem... Zakrawa na patologię,
nie? To powiem Wam więcej... Umówiłam się z koleżankami po
szkole. Niestety, moi rodzice mieli jechać na łąkę składać
siano i nie pozwolili mi iść, miałam jechać z nimi. No to
uciekłam z domu. Oni w rewanżu zamknęli dom a klucz zamiast
schować w umówionym miejscu wzięli ze sobą....
A kilka lat wcześniej, w wieku 3 lat
uciekłam ojcu i poszłam do mamy w pole. Bidak pół wsi obleciał.
Jak pojechałam nad morze na kolonię (7 lat), to dopiero po ponad tygodniu dostali pocztówkę i wiedzieli, że żyję.
Wakacje głównie spędzaliśmy na
miedzy. Rodzice siekali buraki, składali siano, a my mieliśmy
piknik.
W zimie nikt nie bał się choroby. W
sobotę, czy ferie siedzieliśmy na dworze całymi dniami.
Wypychaliśmy worki po nawozie sianem, budowaliśmy skocznie.
Przemoczeni i zmarznięci lecieliśmy w porze obiadu po kanapkę a
jak mama upiekła jakieś „kartoflaki” czy kapuśniaki to
wrzucaliśmy kilka do kieszeni i pędziliśmy dalej. Nie przypominam
sobie, żeby czyjakolwiek mama leciała za nami z suchymi ciuchami...
Oranżada kosztowała 50 gr, a i tak
robiliśmy zrzutkę a potem piliśmy wszyscy. Nikt nie bał się
zarazków. Jedliśmy truskawki prosto z ziemi a czereśnie prosto z
drzewa. Chodziliśmy na „skoki” na słonecznik, truskawki czy
maliny. Wpieprzaliśmy czekoladę, cukierki i nikt nie krzyczał, że
będziemy grubi... Jedliśmy gumy Donald, które nie były ani zdrowe
ani nawet smaczne. I popijaliśmy to oranżadą.
Wymienialiśmy się karteczkami, potem
tazosami...
Gdy mieliśmy karę i rodzice zabronili
nam iść do kolegów, na świeże powietrze- płakaliśmy
wniebogłosy...
A teraz?
Teraz karą jest wygonić dziecko na
pole. Rosną nam dzieciaki wlepione w tablety, telefony, komputery.
Tak wiem, mamy inne czasy, lepszą technologię, świat idzie do
przodu. I rozumiem to, bo sama chyba nie wyobrażam życia bez
telefonu. Ale wierzcie mi, że szlag mnie trafia i krew jasna zalewa,
jak wchodzę do pokoju i jeden gra na komputerze, drugi na moim
telefonie a trzeci na męża a na dworze słoneczko. W takich
sytuacjach mają 5 sekund na opuszczenie domu. Są fochy, obrażanie,
ale po chwili wsiąkają już w te podwórkowe zabawy. I doskonale
wiedzą, że żeby wrócić do domu muszą mnie poprosić o zgodę.
Czasem im mówię, że jeszcze kiedyś mi za to podziękują.
Chłopcy mieli skarbonki, gdzie
wrzucali swoje pieniądze., Wyobraźcie sobie, że siedmiolatek oraz
sześciolatek a za nimi trzylatek umyślili sobie, że zbierają na
tablety. Parodia, naprawdę. Oczywiście pomysł ten im szybko z
głowy wybiłam, do kasy dołożyliśmy coś tam i kupiliśmy im
trampolinę.
Czasem nie chcą iść na pole, bo się
bawią, czy grają w planszówki, bo jednak nie tylko elektronika
rządzi, ale dla mnie jest nie do pomyślenia. I coraz częściej
współczuję moim dzieciom i w ogóle wszystkim dzieciom, że one
nie będą wspominać tak dzieciństwa, jak wspominamy my! Ja w wieku
6 lat ganiałam po wsi bez opieki. Marcin ma 7 i boję się go puścić
samego dalej niż do sąsiadki. A nie, przepraszam- raz poszedł po
Szczekusia na przystanek- boczną drogą, 3 minuty od domu. Ale nie
wyobrażam sobie, że przez cały dzień, ba! nawet przez pół
godziny miałabym nie wiedzieć gdzie się obracają moje dzieci. Nie
widzę, żeby dzieciaki skupiały się w grupy tak, jak my 20 lat
temu. Każdy się bawi na swoim podwórku, czasem przyjdzie kolega,
czasem dwóch... I fakt, teraz jest bardziej niebezpieczniej niż
kiedyś- są szybsze samochody i jest ich więcej, jest więcej
popaprańców, którzy mogą poczęstować dziecko cukierkiem misiem
z narkotykiem...
Są wakacje, dzieci mają swobodę, a i
tak nikogo nie widać. Każdy w przydomowym basenie i trampolinie
spędza wakacje. Albo przy komputerze, Nie licząc czasu, gdy
wyjedzie z rodzicami w góry czy nad morze, ale przecież i tak
potrzebny jest tablet na drogę, żeby się nie nudziło dziecko w
podróży. Ja w podróży oglądałam krajobrazy za oknem i dało się
przeżyć.
Dzieci nie wiedzą, co to jest „palant”
czy dwa ognie. Dziewczynki nie skaczą na gumie. Ale wiedzą, jak
odpalić tablet, ile jest wersji danej gry. I zamiast szaleć po
dworze, widzę zielone światełko obok imienia i nazwiska na
Facebooku... Przykre to i smutne... Za naszych czasów nie było
nałogów, a teraz jak wiele dzieci jest uzależnionych od komputera
czy telefonu?
Zimą zabieramy dzieci na godzinkę na sanki, dbając mozolnie, by się czasem nie przemoczyły. Orły na śniegu? Nie zapomną, zaraz zachorują!
Naukowcy biją na alarm, że dzieci są
coraz bardziej otyłe. Winy szukają w cukrze. To też jest powodem
tego, ale przede wszystkim dzieci nie mają ruchu. Siedzą najpierw
10 miesięcy przy nauce, a kolejne 2 przy komputerze.
Kochani, to my musimy jakoś odczarować
to technologiczne dzieciństwo naszych dzieci. Wyganiajmy ich na
powietrze w miarę możliwości. Wiem, że mi łatwo powiedzieć, bo
mieszkam na wsi i to w dodatku na uboczu, kiedy do głównej drogi
jest kawałek. Wierzę, że w mieście jest trudniej i nie zawsze
możemy pozwolić sobie na kilkugodzinne pilnowanie dziecka na
podwórku. Ale możemy angażować inne osoby z rodziny, możemy
wymieniać się dyżurami z innymi rodzicami. Zróbmy z dziećmi coś
szalonego, coś co sami robiliśmy w dzieciństwie. Nawet jeśli to
nie do końca jest grzeczne i poprawne...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz