Wstaję rano. Otulam się miękkim szlafrokiem, robię kawę. Wracam z kubkiem życiodajnego płynu, włączam serwis informacyjny, sprawdzając, co się dzieje na świecie. Mam jeszcze pół godziny, a nie... jeszcze tylko 24 minuty, zanim dom zacznie żyć codziennym życiem, a póki co mam czas dla siebie. Następna taka szansa za jakieś 15 godzin- o ile szybciej nie zasnę...
Wybija siódma, nastawiam mleko na
płatki, robię gorącą herbatę do termosów chłopcom do szkoły,
szykuję kanapki na drugie śniadanie. Budzę chłopców. Oni jedzą, ja idę do łazienki i się próbuję ogarnąć. Około 7:40
wychodzimy do szkoły. Zostawiam chłopców, jeśli nie ma żadnych
spraw do załatwienia w szkole to szybko się urywam. To się rzadko
zdarza, bo przeważnie jest coś na rzeczy, a prezeska (tak, to ja)
stara się trzymać rękę na pulsie. Czasem są to zwykłe plotki.
Czasem jeszcze zahaczam o sklep.Wracam do domu i zaczyna się szał.
Obiad, porządki, pranie, gotowanie no i najważniejsza persona,
czyli Jaś. Nawet nie wiem, kiedy wybija 12:15 i z powrotem muszę
ruszyć w kierunku szkoły. Jakimś dziwnym trafem po południu też
bywam niezbędna i zdarza się, że wracam około 14 do domu z
chłopcami. Nakładam chłopcom obiad, potem wyganiam trochę na
pole, wracają i siadamy do lekcji. W międzyczasie zawsze ktoś jest
głodny, coś się rozleje, coś się nakruszy albo trzeba rozwiesić
pranie. Przy dobrych wiatrach około 18 mam czas dla siebie.
Teoretycznie, bo zawsze jakimś cudem pojawia się sterta prania do
poskładania i wyprasowania czy też chłopcy wymyślą sobie kolację, składającą
się z czegoś bardziej skomplikowanego niż kanapki z wędliną.
Przychodzi 20, czas na kąpiel, kolację, ścielenie łóżek. Już
wiem, że zbliża się czas, gdy odpocznę. Jeszcze tylko poczytam im
książeczkę, przyniosę Jasiowi parówkę a Filipowi picia. Marcin
jeszcze sobie przypomniał, że zjadłby kanapkę. No dobrze, już
leżcie- czytamy... „Dawno, dawno temu był sobie król. Król ten
spał i ze snu wyrwał go głośny, natarczywy głos budzika”...
Nie, to mój budzik... Zasnęłam nie wiem kiedy, znów kolejny
ranek, kolejny dzień... Znów tylko pół godziny ciszy... Może
dziś uda mi się skończyć książkę... Może... A tymczasem
otulam się miękkim szlafrokiem, robię kawę...
Tak, to mój zwykły dzień. Tak, wiem-
zapytacie, gdzie mąż. Jest, oczywiście, że jest :) Rano, gdy jest
przynosi mi drzewo, węgiel do pieca, po południu zajmuje się
Janem, gdy ja się uczę z którymś z chłopców. Jak jest, to kąpie
dzieci, pomaga mi ich ogarnąć do snu. Ma pracę na zmiany i czasem
go nie ma od 12 do 23, czasem wraca o 16 a czasem idzie na noc i
odsypia w dzień. Po prostu musiałam się nauczyć radzić w każdej
sytuacji. Czasem mam więcej wolnego, czasem sprzątam dopiero, jak
dzieci zasną. Czasem mam wyjazd a czasem obiad zostaje z dnia na
dzień. Jak to w życiu, nic się nie da zaplanować, jednak można
próbować ogarnąć wszystko. Czasem przyjmuję wszystko z
uśmiechem, czasem mam ochotę znaleźć firmę, wykonującą
przewozy do Niemiec i uciec odpocząć. Jednak na pewno bym wróciła,
bo nie wyobrażam sobie mojego życia bez tego, co mam teraz, nawet
jeśli zasypiam podczas usypiania dzieci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz